Marcin Pilipczuk, chociaż jego rodzice są programistami, w szkole średniej, a trafił do prestiżowego liceum im. Staszica w Warszawie, pasjonował się głównie matematyką. Może też pochwalić się zdobyciem złotego i srebrnego medalu w IMO, co pozwoliło mu zostać stypendystą Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, gdzie poznał prof. Jana Madeya, jego wieloletniego przewodniczącego, oraz prof. Krzysztofa Diksa. W OI jego największym sukcesem było jednak tylko 5. miejsce, więc do zawodów międzynarodowych się nie zakwalifikował. Gdy trzeba było podjąć decyzję o wyborze studiów, podobnie jak 9 jego kolegów i koleżanek z klasy wybrał jednoczesne studia informatyczno-matematyczne na Uniwersytecie Warszawskim i był z nich bardzo zadowolony. Od samego początku zainteresował się algorytmiką i ta pasja pozostała mu do dziś. Po III r. wraz z kilkoma kolegami z uczelni odbył bardzo ciekawe 3-miesięczne praktyki w siedzibie firmy Nvidia w Kalifornii, które chociaż nie były związane z algorytmiką, dużo mu dały z punktu widzenia organizacji pracy naukowej. Ponieważ większość obowiązkowych przedmiotów zaliczał z wyprzedzeniem, w II poł. IV roku studiów mógł wyjechać na 4-miesięczny staż, tym razem już algorytmiczny, do oddziału firmy Google w Zurychu. Po jego zakończeniu otrzymał od niej ofertę pracy, ale nie skorzystał. W międzyczasie dwukrotnie dotarł do światowych finałów TopCoder oraz Google Code Jam, a w finałach ICPC 2007 zwyciężył wraz z Filipem Wolskim i Markiem Cyganem.
Po drugim dozwolonym starcie w finałach rok później całkowicie zaprzestał jednak startów w konkursach programistycznych. Jak sam tłumaczy, przygotowania zajmowały mu bardzo dużo czasu, przypominając wyczynowy trening sportowy, a po drugie, większość organizatorów innych konkursów, preferując sprinterskie tempo rozwiązywania problemów, nie mogła proponować uczestnikom zbyt trudnych i wymagających zadań, a te go coraz mniej interesowały. Gdy w 2008 r. obronił dyplom z informatyki, podjął na UW 4-letnie studia doktoranckie i obecnie, jak mówi, może jedynie żałować, że w Polsce, a nie w innym kraju, co pozwoliłoby mu poszerzyć horyzonty kulturowe. Z matematyką jednak nie zerwał broniąc dyplom w 2009 r. Ostatecznie stopień doktorski nauk matematycznych uzyskał w 2012 r. na podstawie pracy „Nowe techniki stosowane przy rozwiązywaniu wybranych problemów NP-trudnych”, za co otrzymał w 2013 r. Międzynarodową Nagrodę im. Stefana Banacha, a w międzyczasie, wraz z Markiem Cyganem, Nagrodę im. Witolda Lipskiego. Tuż po uzyskaniu tytułu doktora został zatrudniony na UW, awansując po roku na stanowisko adiunkta, ale w tym samym czasie dostał 2-letni urlop, w ramach którego wyjechał z całą rodziną na staże naukowe. Pierwszy roczny odbył na norweskim uniwersytecie w Bergen, drugi, także roczny, na brytyjskim University of Warwick, a trzeci, 4-miesięczny, ale już bez rodziny, w amerykańskim Simons Institute for Theory of Computing w Berkeley w Kalifornii.
Do Polski wrócił z końcem 2015 r. i niedługo potem otrzymał grant Homing od Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej na projekt poświęcony badaniu własności algorytmów, który trwał od października 2016 r. do września 2018 r. i wiązał się z budżetem w wysokości ok. 300 tys. zł. W 2017 r. najpierw się habilitował na podstawie cyklu publikacji „Cięcia, rozłączne ścieżki i spójność w grafach” i potem niemal równolegle otrzymał kolejny prestiżowy Starting Grant od Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC) na projekt związany z matematyką dyskretną, który tym razem wiązał się z budżetem w wysokości 1,2 mln euro. Zaczął się on w 2017 r. i trwa do dziś, bo z powodu pandemii został przedłużony do sierpnia 2022 r. Było to duże wyróżnienie, bo tego typu granty w historii polskich uczelni nie zdarzają się zbyt często, a w rozdaniu 2017 zdobyły go jeszcze tylko 2 inne osoby, ale z innych dyscyplin wiedzy.
Post nieautoryzowany