Marcin Pilipczuk to członek ekipy Uniwersytetu Warszawskiego, która zwyciężyła w ICPC 2007 w Tokio. To niewątpliwa zasługa prof. Jana Madeya oraz prof. Krzysztofa Diksa.
Marcin Pilipczuk, chociaż jego rodzice są programistami, w szkole średniej pasjonował się głównie matematyką. Może dlatego, że trafił do prestiżowego liceum im. Staszica w Warszawie. Dzięki zdobyciu złotego i srebrnego medalu w IMO został stypendystą Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci. Poznał tam prof. Jana Madeya, jego wieloletniego przewodniczącego, oraz prof. Krzysztofa Diksa. W polskiej OI jego największym sukcesem było jednak tylko 5. miejsce, więc do zawodów międzynarodowych się nie zakwalifikował. Po maturze, podobnie jak jego 9 kolegów i koleżanek z klasy, wybrał JSIM na UW i był z nich bardzo zadowolony. Od samego początku zainteresował się algorytmiką i ta pasja pozostała mu do dziś.
Staże naukowe
Po III r. wraz z kilkoma kolegami z uczelni odbył bardzo ciekawe 3-miesięczne praktyki w siedzibie firmy NVIDIA w Kalifornii. Chociaż nie były związane z algorytmiką, dużo mu dały z punktu widzenia organizacji pracy naukowej. Ponieważ większość obowiązkowych przedmiotów zaliczał z wyprzedzeniem, w II poł. IV roku studiów mógł wyjechać na 4-miesięczny staż. Tym razem już algorytmiczny, do oddziału firmy Google w Zurychu. Po jego zakończeniu otrzymał od niej ofertę pracy, ale nie skorzystał. W międzyczasie dwukrotnie dotarł do światowych finałów TopCoder oraz Google Code Jam. A w finałach ICPC 2007 zwyciężył wraz z Filipem Wolskim i Markiem Cyganem.
Doktorat
Po drugim dozwolonym starcie w finałach rok później całkowicie zaprzestał jednak startów w konkursach programistycznych. Jak sam tłumaczy, przygotowania zajmowały mu bardzo dużo czasu, przypominając wyczynowy trening sportowy. A po drugie, większość organizatorów innych konkursów, preferując sprinterskie tempo rozwiązywania problemów, nie mogła proponować uczestnikom zbyt trudnych i wymagających zadań, a te go coraz mniej interesowały. Gdy w 2008 r. obronił dyplom z informatyki, podjął na UW 4-letnie studia doktoranckie. Szkoda, jak obecnie mówi, że w Polsce, a nie w innym kraju, co pozwoliłoby mu poszerzyć horyzonty kulturowe. Z matematyką jednak nie zerwał broniąc dyplom w 2009 r. Ostatecznie stopień doktorski nauk matematycznych uzyskał w 2012 r. Tematem pracy były „Nowe techniki stosowane przy rozwiązywaniu wybranych problemów NP-trudnych”. Otrzymał za nią w 2013 r. Międzynarodową Nagrodę im. Stefana Banacha. A w międzyczasie, wraz z Markiem Cyganem, Nagrodę im. Witolda Lipskiego.
Tuż po uzyskaniu tytułu doktora zatrudnił się na UW, awansując po roku na stanowisko adiunkta. W tym samym czasie dostał 2-letni urlop, w ramach którego wyjechał z całą rodziną na staże naukowe. Pierwszy roczny odbył na norweskim uniwersytecie w Bergen. Drugi, także roczny, na brytyjskim University of Warwick. A trzeci, 4-miesięczny, ale już bez rodziny, w amerykańskim Simons Institute for Theory of Computing w Berkeley w Kalifornii.
Granty
Do Polski wrócił z końcem 2015 r. i niedługo potem otrzymał grant Homing od Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Dotyczył on badania własności algorytmów, trwał od października 2016 r. do września 2018 r. i wiązał się z budżetem w wysokości ok. 300 tys. zł. W 2017 r. najpierw habilitował na podstawie cyklu publikacji „Cięcia, rozłączne ścieżki i spójność w grafach”. A potem niemal równolegle otrzymał kolejny prestiżowy Starting Grant od Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC). Dotyczył on projektu związanego z matematyką dyskretną i wiązał się z budżetem w wysokości €1,2 mln. Zaczął się on w 2017 r. i trwa do dziś, bo z powodu pandemii został przedłużony do sierpnia 2022 r. Było to duże wyróżnienie, bo tego typu granty w historii polskich uczelni nie zdarzają się zbyt często. W rozdaniu 2017 zdobyły go jeszcze tylko 2 inne osoby, ale z innych dyscyplin wiedzy.
Post nieautoryzowany